Środowisko naukowe podchodzi do idei współpracy z biznesem w ramach otwartych innowacji z dużym optymizmem. Jednak biznes musi rozumieć, w jakim otoczeniu na co dzień pracują badacze, naukowcy i wynalazcy. Od tego zależy jakość przyszłej współpracy. Wzrost zaufania po obu stronach ma szansę zwiększać liczbę wspólnych, udanych projektów.
Nowoczesne rozwiązania w firmach można wprowadzać na dwa sposoby. Pierwszy z nich to in-nowacje zamknięte. Firma samodzielnie, przy udziale posiadanego kapitału, a także pracowników oraz mocy produkcyjnych, wprowadza nowoczesne rozwiązania — od projektu, badań, poprzez produkcję, testy i wdrożenie po komercjalizację. Odbywa się to bez partnerów zewnętrznych, bądź tylko przy ich minimalnym udziale na niektórych etapach. Produkt końcowy lub usługa należy jed-nak wyłącznie do firmy wdrażającej rozwiązanie.
Drugi sposób to innowacje otwarte, kiedy firma w kooperacji z innymi przedstawicielami biznesu, nauki czy administracji państwowej wprowadza zaawansowane rozwiązania i wykorzystuje do-stępne patenty, licencje oraz funkcjonujące już na rynku produkty i usługi. Przedsiębiorstwo może w takim modelu liczyć na szerokie wsparcie, do tworzenia innowacji angażuje ekspertów oraz zdobywa dofinansowania i dotacje. Efekt końcowy takich wdrożeń może należeć do firmy, choć beneficjentami będą w zasadzie wszyscy uczestnicy, którzy biorą udział w procesie.
Otwarte innowacje z naukowym podejściem
Zaawansowane technologie produkcyjne nie powstają dziś ot tak w garażach z czasów Jobsa czy Wozniaka. Większość wielkich koncernów wykorzystuje własne centra badawcze, ewentualnie wykupuje potrzebne do rozwoju laboratoria. Mniejsze firmy muszą opierać się na współpracy z labami na całym świecie. Powodem jest fakt, że całkowicie zmienił się profil działania przedsię-biorstw przemysłowych. Nie wykorzystują one tylko technologii pozyskanych z rynku, ponieważ często nie ma dostępnych rozwiązań dostosowanych do ich potrzeb. Firmy muszą wypracować je z naukowcami.
Obecnie podstawowym zadaniem fabryki nadal oczywiście jest produkcja, ale podobnie ważne są laboratoria i zespoły badawcze, które z nimi współpracują. To naukowcy muszą nieustannie pro-wadzić analizę stanu fabryki, opracowywać systemy produkcyjne dostosowujące park maszynowy i wdrażane rozwiązania do potrzeb produkcyjnych. W modelu ADvanced MAnufacturing jeden z ob-szarów to „otwarta fabryka”, które skupia się na rozwoju łańcucha wartości przedsiębiorstwa w oparciu o tworzone usprawnienia. Naukowcy dbają o przedłużanie żywotności maszyn oraz o mo-nitoring pracy urządzeń, aby zawczasu przewidzieć awarie (ang. predictive maintenance). To po-dejście jest bardzo bliskie idei otwartych innowacji, ponieważ rozwój łańcucha wartości i wspo-mniana otwartość fabryki dotyczy szerokiej współpracy z zewnętrznymi partnerami: dostawcami, nabywcami, wsparciem technicznym i całym otoczeniem biznesowym.
Otwarte innowacje – co myślą interesariusze?
Firmy coraz częściej odchodzą od modelu zamkniętego na rzecz otwartych innowacji, ponieważ postępująca globalizacja wymusza współpracę z otoczeniem. Wdrożenia otwartych innowacji są tańsze, a dla wielu przedsiębiorstw z niewielkimi budżetami na działy R&D czy IT to jedyna szansa na dotrzymanie kroku konkurencji oraz oferowanie produktów i usług na najwyższym poziomie.
— Jeśli przedsiębiorca zaakceptuje fakt, że o zaangażowaniu w otwarte innowacje decyduje jego wola współpracy z zewnętrznymi podmiotami, to nie ma dziś innej możliwości rozwoju biznesu — przekonuje Krzysztof Gulda, członek zarządu UWRC, spółki celowej Uniwersytetu Warszawskiego, oraz ekspert ds. innowacji. — Zarówno w Polsce, jak i na świecie firmy nie są w stanie same two-rzyć i wdrażać innowacji, bo mało kogo stać na to, aby budować od początku do końca cały zespół badawczy i generować wszystko, od pomysłu do produktu czy usługi, na własnych zasobach — zaznacza Krzysztof Gulda.
Duże firmy dzięki otwartym innowacjom kupują czas, bo zamiast rozwijać się, inwestować, pro-wadzić wieloletnie programy badawcze, szukają gotowych rozwiązań na rynku. Naukowcy, szcze-gólnie ci z uczelni technicznych, chętnie wchodzą w taką współpracę. Przy uczelniach i ośrodkach badawczych są zakładane centra transferu technologii, a nawet pierwsze spółki celowe, które rea-lizują projekty komercyjne.
— Całe szczęście, że te centra powstają i to już jest pierwszy sukces, ponieważ parę lat temu na-wet tego nie było. Jednak one nadal mają często związane ręce, choćby ze względu na umowy czy wysokość budżetu. Ponadto zdarzają się tam osoby, które nie mają w zasadzie nic wspólnego z biznesem. Przyznam, że naukowcy też nie zawsze potrzeby biznesu rozumieją – przyznaje dr hab. Jakub Mieczkowski, który kieruje grupą badawczą w Gdańskim Uniwersytecie Medycznym, a rów-nocześnie jest współzałożycielem spółki Genegoggle.
Naukowcy muszą dostać większe wsparcie
Biznes powinien zwracać uwagę, w jakim otoczeniu funkcjonują akademicy. Obowiązują ich skomplikowane procesy komercjalizacji regulowane ustawą, technologie powstają z pieniędzy publicznych, a zatem konieczne jest przygotowywanie niezależnych wycen. Poza tym dla naukow-ców duże znacznie ma, aby w umowie transferu zastrzec sobie prawo do dalszego prowadzenia badań w danym obszarze.
– Czasem panuje przekonanie, że efekty badań mogą zostać niewłaściwie wykorzystane, a same wyniki niejako zabrane. Myślę, że to skutek braku porozumienia między przedsiębiorcami i nau-kowcami oraz kwestia praw własności. Prawdopodobnie można byłoby to uregulować odpowied-nimi zapisami w umowie, ale naukowcy nie są odpowiednio wspierani prawnie. Należy też pa-miętać, że naukowiec i przedsiębiorca mają na co dzień całkiem inne cele i są inaczej rozliczani – przypomina Jakub Mieczkowski.
Podobnie jak w wielu krajach, także w Polsce naukowiec może zdecydować o samodzielnej ko-mercjalizacji lub nie skorzystać z tego prawa. I zwykle nie korzysta. Uczelnia dzieli się z nim wpływami z opracowanych rozwiązań, ale pozostaje jeszcze rozliczenie grantów. Łatwiej i szybciej jest opisać rozwiązanie, niż realizować niepewny projekt. Dlatego naukowcy powinni mieć odpo-wiednie wsparcie i pomoc w przezwyciężeniu barier w środowisku naukowym.
Problemy w obszarze R&D na styku nauki i biznesu
Wydaje się, że generalnie naukowcy i biznes są nastawieni do siebie dobrze, widzą szanse na ko-operację, ale nadal pozostaje między nimi trochę nieufności.
— Trzeba powiedzieć, że te formy działania, które mieszczą się w formule otwartych innowacji, mogą mieć charakter odpłatny i nieodpłatny. Dlaczego w ramach otwartych innowacji naukowcy mają za darmo udostępniać wyniki swoich badań lub nawet pracować za darmo nad wynikami, których właścicielem później będzie przedsiębiorca? – pyta Krzysztof Gulda z UWRC.
Kluczowe są też bariery, jakie bezpośrednio wpływają na możliwość współpracy przedsiębiorców z naukowcami. Pierwsza z nich to bariera finansowa. Często przedsiębiorstwa nie tylko nie stać, aby stworzyć swój własny dział R&D, ale nie stać nawet, żeby kupić pracę naukowców, zaangażować się w badania czy pozyskanie licencji. Kolejnym problemem są kadry.
— Firmy muszą mieć też zdolność zaabsorbowania nowych rozwiązań. Często nie mają odpo-wiednich osób do kontaktu, o wysokiej wiedzy i doświadczeniu z obszaru, w którym mogłoby na-stąpić wdrożenie. I na to się naukowcy mocno skarżą, Firma zgłasza zapotrzebowanie do uczelni, ale później nie ma kto z naukowcami usiąść do stołu – zauważa Gulda.
Barierą może być także mentalność i otwartość na współpracę. Jeśli firma lub naukowiec obawia-ją się, że ktoś wprowadzi ich błąd, oszuka, a może nawet okradnie, trudno mówić o zaufaniu. We wszystkich działaniach z zakresu otwartych innowacji niezbędne jest poczucie, że ta współpraca będzie służyła obydwu stronom, a nie zagrażała.
Otwarte czy zamknięte innowacje?
Z otwartych innowacji może korzystać zarówno potężny koncern, jak i niewielka spółka produkcyj-na. W każdym przypadku oszczędza się czas, pieniądze i zasoby, a równocześnie dba o rozwój i konkurencyjność. Kiedy ten model może nie być najwłaściwszym? W przypadku firm zbrojenio-wych, które realizuje poufne projekty, lepszym wyborem mogą być zamknięte innowacje, choć i tu niekoniecznie.
— Nawet zbrojeniówka od lat wdraża koncepcję dual use technologies, czyli technologii podwój-nego zastosowania, pozyskiwanych z rynku cywilnego. Wiele firm nawet nie wie, że wojsko wyko-rzystuje ich technologie do celów militarnych — mówi Krzysztof Gulda.
Jednym z argumentów za modelem zamkniętym może być nadzieja, że rozwiązanie uczyni firmę liderem rynku. Tylko pytanie, czy mamy pewność, że dany projekt zostanie zrealizowany? Oczywi-ście innowacje zamknięte można wdrażać także wtedy, kiedy mamy do czynienia z prostym zasto-sowaniem, które jest w zasięgu umiejętności i mocy przerobowych pracowników firmy. Podobnie będzie, gdy technologia powinna powstać bardzo szybko.
Firmy muszą wyjść do naukowców z ofertą
Zdaniem Jakuba Mieczkowskiego z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, w Polsce przedsiębior-stwom brakuje podejścia, które jest standardem w USA. Tam firmy są zainteresowane współpra-cą z naukowcami i same organizują granty czy konkursy, ewentualnie zapraszają do kooperacji na dobrych warunkach finansowych i prawnych:
— Wtedy badania są od razu planowane tak, aby były ciekawe pod względem naukowym, a jedno-cześnie miały potencjał wdrożenia komercyjnego oraz były użyteczne dla firmy. To wymaga jednak zrozumienia z drugiej strony, lepszego dialogu i kontaktu — wskazuje ekspert. — Trzeba jednak przyznać, że my, jako naukowcy, jesteśmy przyzwyczajeni, że mamy tworzyć super rozwiązania, super technologie, dokonywać odkryć. Tylko to nadal nie jest produkt, czyli coś, co można sprzedać, co zaspokaja jakąkolwiek potrzebę. A rynek potrzebuje produktów i usług, które nie są najlepsze na świecie, ale wystarczająco dobre i tanie – podsumowuje Jakub Mieczkowski.